łazienka

Moja łazienka na plastikowym odwyku – czyli jak wyprosiłam tony plastiku

Pewnego wtorkowego poranka, podczas rutynowej próby znalezienia kremu pod oczy, przeżyłam objawienie. Nie było to jednak objawienie natury duchowej, o nie. Zobaczyłam apokalipsę, tylko że w wersji łazienkowej. Spod lustra wylewała się na mnie lawina plastikowych butelek, buteleczek, tubek, słoiczków i pojemników. Żel pod prysznic w edycji limitowanej (o zapachu „mglisty poranek jednorożca”), szampon „volume XXL” obiecujący lwią grzywę, odżywka, która miała naprawić moje grzechy z przeszłości, balsam do ciała, peeling, pięć rodzajów kremów do twarzy i serum z pyłem księżycowym. Wszystko w plastiku. Stałam tak przez chwilę, czując się jak bohaterka filmu katastroficznego, której jedynym wrogiem jest polietylen. Wtedy dotarło do mnie, że moja łazienka stała się cichym cmentarzyskiem jednorazowych opakowań, a ja byłam jego głównym grabarzem. Postanowiłam, że czas z tym skończyć. Rozpoczęłam wielką operację o kryptonimie „Denial Plastikanu”. Zapraszam cię w podróż po mojej łazience, która przeszła twardy detoks.

Dlaczego ta plastikowa impreza musi się wreszcie skończyć?

Zanim przejdziemy do konkretnych rozwiązań, które zamieniły moją łazienkę w strefę (prawie) wolną od plastiku, spójrzmy prawdzie w oczy. Mówienie o plastiku stało się modne, jednak za tą modą kryją się twarde, niepokojące fakty. Nasze codzienne, z pozoru niewinne wybory, jak zakup kolejnej butelki szamponu, tworzą globalny problem, który wymyka się spod kontroli.

Statystyki potrafią być brutalne. Według danych Eurostatu w 2021 roku przeciętny mieszkaniec Unii Europejskiej wygenerował 35,9 kg odpadów opakowaniowych z tworzyw sztucznych. A co gorsza, tylko niewielka część tego jest faktycznie poddawana recyklingowi. W Polsce, w tym samym roku, recykling odpadów opakowaniowych z tworzyw sztucznych wyniósł około 39,7%. Co dzieje się z resztą? Ląduje na wysypiskach, gdzie będzie się rozkładać przez setki lat, lub, co gorsza, w oceanach, tworząc gigantyczne plamy śmieci. Mówimy o tonach plastiku, które zatruwają wodę, glebę i szkodzą zwierzętom. Każda jednorazowa butelka po żelu pod prysznic jest małą cegiełką w budowli wielkiego ekologicznego problemu. Zatem ograniczenie plastiku to nie fanaberia, lecz konieczność. Moja łazienka była doskonałym poligonem doświadczalnym, by zacząć od siebie i sprawdzić, czy zmniejszenie zużycia plastiku jest w ogóle wykonalne bez rezygnacji z cywilizacji.

Krok pierwszy – twarda konfrontacja z mydłem w kostce

Moja krucjata przeciwko plastikowi zaczęła się od najbardziej oczywistego winowajcy – żelu pod prysznic w plastikowej butelce. Od lat byłam wierna płynnym formułom, które pięknie pachniały i jeszcze piękniej się pieniły. Mydło w kostce kojarzyło mi się z reliktem przeszłości, szarym, wysuszającym produktem z łazienki babci. Mimo to postanowiłam dać mu szansę.

I tutaj przeżyłam pierwsze, pozytywne zaskoczenie. Współczesne mydła w kostce nie mają nic wspólnego ze swoimi archaicznymi przodkami. Manufaktury i małe mydlarnie oferują cuda na bazie naturalnych olejów, maseł i z dodatkiem olejków eterycznych. Znalazłam mydła do każdego rodzaju skóry – nawilżające z masłem shea, peelingujące z kawą, antybakteryjne z węglem aktywnym. Opakowane są najczęściej w papier lub kartonik, który bez problemu można wyrzucić do odpowiedniego pojemnika.

Największym wyzwaniem okazało się przechowywanie. Zostawiona w mokrym miejscu kostka mydła szybko zamienia się w rozmokłą, mało estetyczną maź. Kluczem do sukcesu okazała się mydelniczka z dziurkami lub specjalna mydelniczka magnetyczna, która utrzymuje kostkę w powietrzu. To niewielka inwestycja, która sprawia, że mydło jest zawsze suche, twarde i wydajne. Wierz mi, jedna dobra kostka mydła potrafi zastąpić dwie, a nawet trzy butelki żelu pod prysznic. Jest to jeden z najprostszych sposobów na ograniczenie plastikowych odpadów.

Sukces z mydłem ośmielił mnie do dalszych eksperymentów. Skoro mydło w kostce działa, to może szampon i odżywka też? Tak wkroczyłam w świat pielęgnacji włosów w kostce. Szampony w kostce są niesamowicie skoncentrowane. Pocierasz nimi mokre włosy, a one tworzą gęstą pianę. Odżywki działają podobnie. To rozwiązanie idealne w podróży – nic się nie wyleje, a w bagażu zajmuje minimum miejsca. Początkowo moje włosy przeżyły mały szok, ale po kilku myciach przyzwyczaiły się do nowej, naturalnej pielęgnacji. Moja rada: nie zrażaj się po pierwszym użyciu. Czasem włosy potrzebują chwili, by oczyścić się z silikonów obecnych w wielu tradycyjnych szamponach.

Uśmiech bez plastiku – rewolucja w higienie jamy ustnej

Następnym celem na mojej liście stała się strefa higieny jamy ustnej. Tutaj plastik panoszy się bez żadnych skrupułów. Zwykła plastikowa szczoteczka do zębów, której używamy przez kilka miesięcy, a potem wyrzucamy, będzie rozkładać się na wysypisku przez około 500 lat. To przerażająca perspektywa.

Naturalnym zamiennikiem stała się dla mnie szczoteczka do zębów wykonana z bambusa. Rączka jest w pełni biodegradowalna, a po zużyciu wystarczy kombinerkami usunąć włosie (najczęściej nylonowe) i wrzucić ją do kompostownika lub odpadów bio. Uczucie mycia zębów bambusową szczoteczką jest nieco inne – w dotyku jest cieplejsza i bardziej naturalna niż plastik. Szybko się do niej przyzwyczaiłam i dzisiaj nie wyobrażam sobie powrotu do plastikowego odpowiednika.

Kolejnym wyzwaniem była pasta do zębów w plastikowej tubce, której nigdy nie da się wycisnąć do końca, a jej recykling jest praktycznie niemożliwy. Odkryłam kilka fantastycznych alternatyw. Pierwszą z nich są pasty w szklanych słoiczkach, które nakłada się na szczoteczkę za pomocą małej szpatułki. Są wydajne i często mają świetny, naturalny skład. Drugim, jeszcze bardziej rewolucyjnym rozwiązaniem, okazały się tabletki do mycia zębów. Wkładasz taką tabletkę do ust, rozgryzasz, a ona pod wpływem śliny i wody zamienia się w pianę. Brzmi dziwnie? Na początku też tak myślałam, ale okazało się to genialnie proste i skuteczne. Tabletki sprzedawane są w szklanych słoiczkach lub papierowych torebkach uzupełniających. Idealne na wyjazdy.

Ostatnim elementem była nić dentystyczna w plastikowym pudełeczku. Okazało się, że na rynku dostępne są nici wykonane z jedwabiu lub kukurydzy, pokryte naturalnym woskiem, zapakowane w mały, szklany słoiczek z metalową zakrętką, która służy do odcinania nici. Słoiczek jest wielokrotnego użytku – wystarczy dokupować same wkłady z nicią. Mały detal, a robi ogromną różnicę w ilości plastikowych odpadów.

Golenie na ostro – pożegnanie z jednorazówkami

Świat depilacji to prawdziwe królestwo jednorazowego plastiku. Kolorowe, wymyślne maszynki z pięcioma ostrzami, otoczone żelowymi paskami, pakowane w grube plastikowe blistry – to standard. I generują one gigantyczne ilości odpadów z tworzyw sztucznych. Z drżącym sercem postanowiłam spróbować alternatywy, która na pierwszy rzut oka wydawała się przerażająca: metalowej maszynki na żyletki.

Tak, wiem, co myślisz. Maszynka na żyletki kojarzy się z filmami gangsterskimi albo z dziadkiem, który golił się przy pomocy pędzla i mydła. Mój pierwszy kontakt z nią był mieszanką fascynacji i strachu. Obawiałam się, że skończę z nogami w plasterkach. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że golenie taką maszynką wymaga odrobiny wprawy i szacunku do narzędzia, ale jest niezwykle skuteczne. Kluczem jest brak nacisku – maszynka jest cięższa od plastikowej i sama wykonuje pracę.

Co zyskałam? Przede wszystkim niesamowitą gładkość, której nigdy nie osiągnęłam jednorazówkami. Po drugie, gigantyczną oszczędność. Sama maszynka to jednorazowy, większy wydatek, jednak potem kupujesz już tylko żyletki, a paczka 100 sztuk kosztuje grosze i starcza na lata. Wyrzucasz tylko małą, metalową żyletkę, którą można bezpiecznie zebrać w słoiczku i oddać na złom. To jeden z najlepszych prostych sposobów, aby radykalnie zmniejszyć zużycie plastiku. Piankę do golenia w metalowej puszce zastąpiłam mydłem do golenia w kostce lub po prostu zwykłym mydłem, które świetnie się pieni. Zero plastiku, zero aerozolu, a efekt rewelacyjny. Ograniczenie zużycia plastiku w tym obszarze przyniosło mi najwięcej satysfakcji.

Czysta sprawa – demakijaż i sprzątanie bez chemii w plastiku

Demakijaż to kolejny obszar, w którym plastikowe odpady piętrzą się w zastraszającym tempie. Płatki kosmetyczne w foliowych opakowaniach, płyny micelarne w plastikowych butelkach – scenariusz dobrze znany. Moja rewolucja w tym temacie była prosta i genialna zarazem. Jednorazowe waciki zastąpiłam wacikami wielokrotnego użytku. Uszyte z bawełny organicznej, bambusa lub mikrofibry, po użyciu lądują w specjalnym woreczku i idą prosto do pralki. Są delikatne dla skóry, skuteczne i służą przez lata.

Płyny do demakijażu zastąpiłam naturalnymi olejami w szklanych butelkach. Olej kokosowy, migdałowy czy jojoba doskonale rozpuszczają nawet wodoodporny makijaż. Metoda OCM (Oil Cleansing Method) okazała się zbawienna dla mojej cery. Tonik? Woda różana w szklanej butelce z atomizerem. A wiele kosmetyków, takich jak peelingi czy maseczki, można przygotować samodzielnie w domu z produktów, które masz w kuchni (kawa, cukier, miód, jogurt). To świetny sposób na ograniczenie nie tylko plastiku, lecz także wydatków.

Ostatnią redutą plastiku w mojej łazience były środki czystości. Bateria butelek ze spryskiwaczem – do szyb, do kabiny prysznicowej, do toalety, do umywalki. Każda obiecująca cuda i każda w plastikowym opakowaniu. Postanowiłam wrócić do korzeni i zaprosić do sprzątania duet, który znały nasze babcie: ocet i sodę oczyszczoną. Uniwersalny płyn do czyszczenia? Woda z octem i kilkoma kroplami olejku eterycznego (np. lawendowego lub z drzewa herbacianego) w szklanej butelce ze spryskiwaczem. Kamień i osad w kabinie prysznicowej? Pasta z sody oczyszczonej. To działa, jest tanie, ekologiczne i pozwala wyeliminować całą półkę plastikowych butelek. Dzisiaj na rynku dostępne są także koncentraty lub tabletki do rozpuszczania w wodzie, co jest świetną alternatywą, jeśli nie przepadasz za zapachem octu. Ograniczyć plastik w domu wcale nie jest tak trudno.

Małe kroki, wielkie zmiany – filozofia łazienkowego detoksu

Jeśli czujesz się teraz przytłoczona ilością zmian, weź głęboki oddech. Nie musisz z dnia na dzień wyrzucać wszystkiego i wymieniać całej zawartości łazienki. To nie wyścig. Moja transformacja trwała ponad rok i wciąż jest procesem. Zasada, którą przyjęłam, jest prosta: zużyj to, co masz, a gdy coś się skończy, poszukaj alternatywy bez plastiku. Nie wyrzucaj w pełni sprawnego plastikowego kubka na szczoteczki tylko po to, by zastąpić go szklanym. Zero waste to także szacunek do tego, co już posiadamy.

Zacznij od jednej rzeczy. Niech to będzie bambusowa szczoteczka do zębów. Gdy się z nią oswoisz, spróbuj mydła w kostce zamiast żelu pod prysznic. Potem przyjdzie czas na kolejne zmiany. Małe, świadome decyzje z czasem sumują się w ogromną różnicę. Działania takie jak akcja Lipiec bez plastiku to świetna motywacja, by zacząć i przetestować nowe rozwiązania, ale prawdziwa zmiana dzieje się każdego dnia, poprzez codzienne wybory.

Odkryłam też, że ograniczanie plastiku w codziennym życiu ma niespodziewany efekt uboczny – minimalizm. Moja łazienka jest teraz znacznie bardziej przestronna. Zamiast dziesiątek butelek mam kilka kostek, jeden olej i parę słoiczków. Wszystko ma swoje miejsce i jest używane regularnie. To przynosi spokój i porządek nie tylko na półkach, lecz także w głowie.

Pułapki, mity i słowa na do widzenia

Oczywiście, droga do łazienki bez plastiku nie jest usłana różami. Czeka na ciebie kilka pułapek. Pierwsza to „greenwashing”, czyli ekomarketing. Producenci wiedzą, że ekologia jest w modzie, więc często używają zielonych etykiet i haseł typu „eko” czy „naturalny” na produktach, które z ekologią mają niewiele wspólnego. Zawsze sprawdzaj skład i szukaj konkretnych certyfikatów.

Drugi mit to cena. Niektóre produkty bez plastiku, na przykład metalowa maszynka do golenia, mają wyższy próg wejścia. W perspektywie długoterminowej okazują się jednak znacznie tańsze. Szampon w kostce, choć droższy niż butelka szamponu z dyskontu, starcza na znacznie dłużej. To inwestycja, która się zwraca.

Na koniec, bądź dla siebie wyrozumiała. Są produkty, których zamienienie jest bardzo trudne lub niemożliwe, na przykład niektóre leki czy specjalistyczne kosmetyki. W porządku. Każda, nawet najmniejsza zmiana ma sens. Każda plastikowa butelka, której nie kupisz, to małe zwycięstwo.

Moja podróż z ograniczaniem plastiku w łazience trwa. Czasem zdarza mi się potknięcie, czasem z sentymentu kupię coś w plastiku. Jednak świadomość, że mam wybór i że moje codzienne decyzje wpływają na otaczający nas świat, jest niezwykle budująca. Moja łazienka przestała być plastikowym cmentarzyskiem, a stała się miejscem świadomej pielęgnacji. A Ty, od czego zaczniesz swoją rewolucję?